środa, 6 sierpnia 2014

Urlop

Właśnie spędzamy urlop w moim rodzinnym mieście - u rodziców. Ale żeby nie było nam za dobrze, to odświeżamy rodzicom mieszkanie. Z remontu wpadamy w drugi remont ;-) Przy czym jest to zadanie a wręcz wyzwanie! Dwa pokoje, trzy psy, trzy szczury i cztery osoby pod jednym dachem, w miejscu gdzie się maluje i wymienia podłogi to naprawdę solidne ćwiczenie planowania. Oczywiście najważniejsze są dziewczyny. Przyjechaliśmy razem z ich dużą klatką. Stoją w pokoju w którym nic nie robimy, wszystko inne próbujemy ogarnąć, a następnie je przeniesiemy i weźmiemy się za sypialnię. Pilnujemy zamkniętych drzwi, żeby się nie kurzyło i nie było hałasu i przeciągu. Wybiegi im się tutaj niezbyt podobają - nie można zejść na ziemię, tylko nudne meble i łóżko mają do dyspozycji ;-) a wiecie, najfajniej tam, gdzie można coś zbroić czyli tam, gdzie oko człowieka nie sięga od razu, brakuje ulubionych kątów, ale nadrabiamy niedogodności smakołykami. Psy sobie radzą, chociaż brakuje im długich spacerów, ale nadrobimy niedługo. 

Z nowości i dat wartych do odnotowania (zabrzmi to jak notka sfazowanej psiej mamusi, ale wiecie, ważne chwile):
26 lipca Bruno pierwszy raz podniósł nogę podczas załatwiania się!
27 lipca Bruno odkrył, że umie pływać :-)

A teraz mniej pozytywne wiadomości:
W sobotę jechaliśmy do sklepu po materiały. Przy samej Castoramie zauważyliśmy psa, który biegł środkiem najbardziej ruchliwej drogi. Zawróciliśmy i zaczęliśmy go gonić, wołać, nęcić przysmakami itp. Niestety był bardzo zdenerwowany, bał się podejść i uciekał, a przy tym trzymał się cały czas tej ruchliwej drogi :-( Sami nie dawaliśmy rady, zaczęłam więc wydzwaniać po pomoc. Schronisko, Straż Miejska, Policja, weterynarz... Schronisko już po godzinach pracy. Straż Miejska się rzekomo nie zajmuje odławianiem zwierząt. Policja przyjechała, ale spytano mnie dlaczego ten pies nie może sobie po prostu biegać i co oni, policjanci mają zrobić. A co jak pies ma wściekliznę. A czego ja oczekuję. Nawet nie wyszli z radiowozu. Każdy po kolei olewał nasz apel, a my psa goniliśmy przez dwie następne miejscowości. Cały czas główną, ruchliwą drogą. Weterynarz (który cudem odebrał w sobotę wieczorem, w tym mieście weterynaria wygląda bardzo słabo i nie było lekarza, który pełniłby dyżur) wyraził chęć pomocy, ale leki "pacyfikujące" miał tylko w zastrzyku, więc nie pomogłoby to złapać psiaka. Zrezygnowani zadzwoniliśmy po Straż Pożarną. Osoba pełniąca dyżur telefoniczny również zadała błyskotliwe pytanie "A czemu pan chce łapać tego psa?", więc jak Dawid wyjaśnił, dlaczego, to przysłali pomoc, czterech strażaków z kpiącymi uśmieszkami, ale siatkę mieli i biegali, realnie starali się nam pomóc. Psa niestety nie udało się złapać. Uciekł do lasu i ślad po nim zaginął. Mam jedynie nadzieję, że dostał dzięki temu szansę, że nie szedł środkiem drogi. Że może ktoś się nim zainteresował, tak jak my. 
Znieczulica ludzi mnie przeraża. Pomijając brak szacunku dla życia tego psa, on stanowił również realne zagrożenie dla samochodów! Mogło się to skończyć tragicznie, zarówno dla zwierzęcia, jak i dla kierowców. Szczerze wierzę, że wszystko do nas wraca. I dobro i zło. Mam nadzieję, że i ci obojętni ludzie niedługo się o tym przekonają. 

3 komentarze:

  1. To już nawet nie chodzi o psa, ale przecież gdyby ktoś go nie zauważył to jakieś auto mogłoby ulec wypadkowi i ktoś z ludzi mógłby zginąć. A psiakowi najlepiej by chyba było w jakimś mieszkanku albo chociaż w schronisku a nie na środku drogi. Ludzie po prostu nie myślą :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Grrr...nie znoszę takich ludzi... Tak samo ja Ty wierzę, że wszystko do nas wraca (dobro podobno ze zdwojoną mocą).
    Szybkiego i sprawnego remontu:)
    Bruno - mój faworyt:)

    OdpowiedzUsuń