niedziela, 22 czerwca 2014

Moje smutki

Smutno u nas. W piątek pożegnaliśmy Prawą, bo już było z nią źle. Guz szybko postępował i nie reagował na leki. Była z nami równo dwa lata. Mała, zadziorna na początku ale dzielna i waleczna jeżeli chodziło o zdrowie. 
Jesteśmy na półmetku z naszymi dziewczynami, 4 z nami, 4 za TM. 
Wiecie co jest najgorsze w tym wszystkim? Że szczury to naprawdę mądre i cudowne stworzenia. I kiedy się już człowiek dotrze, pozna nawyki, upodobania, bardzo się zbliży i wytworzy się silna więź, nadchodzi czas pożegnania. 
Prawa była niesamowita. Nasza więź dojrzewała powoli. Początkowo nie ufała człowiekowi i gryzła, gdy tylko zbliżyło się do niej rękę. Miałam pogryzione palce i nawet raz usta. Metodą małych kroczków udało się ją przekonać do siebie, a po wyleczeniu zapalenia płuc, po prostu czuć było od niej wdzięczność. Jedno z moich ulubionych ostatnich wspomnień to taki obrazek: włożyłam dziewczynom malutki domek do klatki. Wszystkie podchodziły z dużą rezerwą i strachem, aż wpadła w nie Prawa, przepchała się przez ten mini tłum swoimi łapkami i podeszła odważnie zobaczyć, co to za obcy element się pojawił na ich terenie. To przepychanie się wyglądało przekomicznie :-) Nie była typem strachusia. Kilka razy w starym mieszkaniu jako jedyna odważyła się zwiedzać to, co jest poza pokojem. Oczywiście bez naszej wiedzy :-) A jakie było niezadowolenie, jak przeszkodziliśmy w wycieczce i zanieśliśmy do klatki! 

Hanka tak grzebała w ranie, że zrobiła sobie mega ropień. Teraz zrobiła jej się rana otwarta i staramy się zwalczyć zakażenie bakteryjne. Jeździmy codziennie na oczyszczanie i nadal pilnujemy. A ona nadal uparcie znajduje sekundy, w których może coś sobie uszkodzić. Nadal bardzo chce wrócić do dziewczyn (wybiegi są mocno przez nas kontrolowane) ale już się przyzwyczaiła do nas i częstych podróży na rękach a to do kuchni, a to do toalety. Zaliczyła nawet z nami zakupy w Lidlu i oglądanie jednego domku na sprzedaż (na razie rozglądamy się za okazjami niezobowiązująco, ale kto wie?). Walczymy o nią i trzymamy kciuki, żeby bakterie nie okazały się jakimś syfem strasznym nie do pokonania. 

2 komentarze:

  1. Mam łzy w oczach jak czytam ten wpis. Bardzo wzruszający. Ponad cztery lata temu, kiedy odeszła sunia moich rodziców, wszyscy byliśmy przybici, i dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak bardzo przywiązaliśmy się do tego pieska. To samo było z moimi chomiczkami Leonem i Axelem, często ich obecność poprawiała mi humor i z wzajemnością:) niby dwa niepozorne zwierzaczki, a pusto w domu się bez nich zrobiło.
    Trzymam kciuki za zdrowie Hanki! Wytrwałości dla Was życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, co tu można napisać - dziękuję za słowa otuchy i za kciuki za Hanię, to bardzo miłe czuć wsparcie w blogowym świecie :-)

      Usuń