niedziela, 30 marca 2014

Pechowy tydzień

Ten tydzień był dla nas bardzo ciężki. Od samego poniedziałku prześladował nas stres i wielki pech. Z najważniejszych wydarzeń - pożegnaliśmy we wtorek naszą Ineczkę. Miała zaledwie półtora roku. Wyczuliśmy u niej guza  i umówiliśmy się na zabieg. W dniu zabiegu doktorzy wyczuli jeszcze dwa guzy, a po podaniu narkozy okazało się, że jest ich aż siedem! Takie jakieś nie do wyczucia, pochowały się. Zabieg był ryzykowny, długa narkoza, dużo ran, guzy mocno unaczynione, niestety nie udało się jej uratować. Czuję wielką  niesprawiedliwość, że to spotkało właśnie ją. Była bardzo cicha i kochana, zawsze się wszystkiego bała i najpewniej się czuła w ciemnym kąciku klatki. Ale to chyba czuje każdy opiekun, gdy jego podopiecznego spotyka jakaś groźna choroba i cierpienie. Chociaż mało rozrabiała, była praktycznie niewidoczna, to stado jest takie puste bez niej. 
Mania ma również i ponownie guzy. Dwa małe, ale już raz była pod narkozą. Poza tym ma podejrzenie guza przysadki i przeziębienie (bardzo dziwne i dwuznaczne objawy) więc póki co termin zabiegu został odroczony. Jak to przysadka, to nie będzie można jej operować. Ach, do d... to wszystko.
Poza szczurzym armagedonem, w innych dziedzinach naszego życia także się nie układało. Dawid wyłapał mandat, bo wymusił pierwszeństwo na policyjnym samochodzie(!). Sytuacja na drodze była dwuznaczna i do dzisiaj nie rozgryźliśmy kto miał to pierwszeństwo, no ale już mandat przyjęty więc nie ma co przeżywać. Oprócz tego mamy kolejne spięcie z sąsiadami, którym przeszkadzają nasze szczekające psy... Psy jak psy. Wiadomo, są młode, nieogarnięte do końca, swoje przeszły, wychowujemy je, ale wiadomo. Nie ma nic od razu. Zdarza się, że jak schodzą na dwór to szczekają z  radości, albo niecierpliwości. Ale zachowujemy zasady ciszy nocnej i nie zdarza się, żeby szczekały np. przez godzinę bez przerwy. To zdarza się maksymalnie może trzy razy dziennie (podsumowując ilość szczekania w domu, na klatce i na spacerze, więc są to dźwięki o różnym natężeniu i nie wszystko słyszą sąsiedzi). Przyznam, że zdarza im się wyć jak wychodzimy bez nich, ale jak nie słychać już naszych kroków na klatce schodowej, to przestają. Generalnie teraz nie pracuję, więc rzadko zostają same. Podsumowując - wiem, że są psy, które potrafią zachować ciągłą ciszę. Wiem, że moje mogłyby sobie czasem darować te szczeki. Ale nie sądzę, żeby to był hałas, który jest uciążliwy mocno i jest przede wszystkim regularny. A sąsiedzi twierdzą, że psiaki budzą im dziecko. Inne psy z klatki też szczekają i też słyszymy, ale czy jest to dźwięk, który może budzić? Nie wiem, wydaje mi się, że trzeba by mieć wyjątkowo płytki sen. Stresuję się, bo wiem, że jako psiarz jestem na straconej pozycji, psy w społeczności blokowej generalnie nie są lubiane. Najlepiej żeby ich nie było, a jak już są, to niech nie brudzą trawników, niech się nie patrzą, nie odzywają a najlepiej to niech w ogóle z domu nie wychodzą. Spotykamy się często z wyrazami niechęci i nienawiści. Chociaż jako jedyni sprzątamy po swoich psach i chodzą zawsze na smyczy (no poza sytuacją, kiedy mi się niefortunnie oba zerwały ;-) ) Ale jesteśmy jednymi z młodszych na osiedlu, do tego trzymamy szczury i psy, więc wszystko co złe to my;-)
Poza tym na spacerze na łąkach tych naszych ulubionych Minia pobiegła za sarnami, prosto w las! Gdy zerwaliśmy się do szukania jej, usłyszeliśmy jej pisk. Nie wiem czy wpadła w te sarny, czy w jakieś krzaki, ale nic jej nie jest dzięki Bogu. Wróciła do mnie po chwili wystraszona i w lekkim szoku, ale Dawid poleciał już za nią głęboko w las. Bez telefonu byłam, z dala od ludzi, bez kluczyków do samochodu, mąż w lesie a ja z mokrymi butami, psami i wizją jak w horrorze, że ktoś nas zaraz pozabija po cichu, patrzyłam jak słońce schodzi coraz niżej i wołałam nadaremnie Dawida, żeby wracał, bo Mała już jest. Po jakimś czasie na szczęście Dawid wrócił, ale to nie oczywiście nie był koniec przygód. Drugi minizawał przeżyliśmy jak Bruno złapał patyk jakoś tak niefortunnie, że wyglądało, jakby mu się wbił w podniebienie albo gardło. Zapiszczał z bólu, ale wypadek tylko wyglądał na groźny, nie miał nawet ranki w pysku. Mimo wszystko doszliśmy do wniosku, że jak na jeden dzień to za dużo wrażeń i postanowiliśmy szybko wrócić do domu. 
Dobrze, że już niedziela. Mam nadzieję, że zła passa zakończy się razem z dzisiejszym dniem. 

6 komentarzy:

  1. oj, przykro czytać :(
    oby przyszłe dni przyniosły więcej radości :)
    ja mam czasami wrażenie, że co złego, (ale w bloku) to my ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi przykro. Odejście zwierzaka zawsze jest bolesna. Trzymam kciuki za chorego szczurka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przykre jest to bardzo...Mam nadzieję, że słoneczne dni przyniosą ze sobą radość w Waszym domku. Trzymam kciuki za zdrowie drugiego szczurka:) Co do sąsiadów, to zgadzam się z Tobą...niestety taka polska mentalność, kiedyś wdałam się w rozmowę, tnz.kłótnię z pewną babcią, która wypowiadała sie w autobusie bardzo negatywnie o właścicielach psów w blokach, ale na dłuższą metę nie miało to sensu...żal było słuchać jej wywodów... Trzymam za Was kciuki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za słowa wsparcia. Co do zdania ludzi na temat psów, ech. Kij ma dwa końce. Wiadomo, że niektórzy nie dbają o czystość i bezpieczeństwo, puszczają psy na cały dzień samopas, u nas też się takie błąkają, ale właśnie wkurzające jest to, że opinia idzie na wszystkich. Uroki życia w społeczności blokowej, ktoś zawsze zadba, żeby innym żyło się gorzej, bo hałasowanie jest za bardzo beztroskie ;)

      Usuń