wtorek, 4 lutego 2014

Spacerowa masakra z rudym postrachem ulicy

Dzisiaj oba psiaki dały mi popalić na spacerze. Najpierw pogoniły kota na drzewo, następnie Mała zerwała się z obroży, a Bruno wysunął z szelek. Szybko zmieniły obiekt zainteresowania na emerytkę z małym pieskiem. Chciały się bawić z pieskiem, no ale wiadomo, pani bardzo się zestresowała, zaczęła krzyczeć i machać torbą, Małą udało mi się w miarę szybko złapać (ona jest ogarnięta i grzeczna) ale Bruno... Szalał, biegał w kółko i skakał. Ja próbowałam go złapać, groźbami i prośbami próbowałam przekonać, żeby wrócił do szelek... Naiwnie i bardziej na pokaz, bo wiedziałam, że Bruno nie da mi się załapać za nic. Kobieta krzyczała, że powinnam go na smyczy prowadzać, takiego psa, że dlaczego ja je puszczam itp. itd. A ja jak katarynka jej powtarzałam, że przecież prowadziłam je na smyczy, że po prostu zerwały mi się i dodatkowo zwracałam uwagę, żeby przestała straszyć mojego psa klapsami i nie próbowała go uderzyć torbą bo trochę strachu napędził, ale przecież nic złego nie zrobił. Pani oczywiście nie miała zamiaru mi pomóc i stała w miejscu z tą małą psiną, zamiast oddalić się i odseparować psy. Po zapewnieniu całemu podwórku niezłego widowiska, po wielu, bardzo długich minutach, udało mi się Brunka zapędzić do klatki. 
Efekt spaceru - jeden zestresowany kot zapędzony na drzewo, zestresowana emerytka, ja i trzy psy. Zapadła decyzja - ciachamy Brunkowi jajka jak najszybciej i na wszelki wypadek, zbieram od dzisiaj na jakiś mały domek na odludziu ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz